poniedziałek, 28 marca 2011

Taniec

Spojrzałem w twarz samotności
w szare i puste źrenice
I nie ujrzałem nic

Musnąłem dłoń samotności
zimne i trupio-blade palce
I nie zabiły mnie

Chwyciłem w bok samotność
przytuliłem się, wyrównując oddech
I zatańczyłem z nią


I zakochałem się


Tomasz Gontarz

Północ Afryki: szaman i Coca-cola

W rozgrzanej promieniami słonecznymi Afryce szaman wypędza z człowieka AIDS. Rzuca zaklęcia i usuwa z otoczenia czarownice. Dla ochłody pije coca-colę w przepoconej koszulce z napisem "I LOVE USA".
Południe Afryki i północ Afryki. Kontynent ten sam, ale tak naprawdę kultur wiele. Nie myślę już nawet o setkach różnych języków plemiennych, o tańcach, obrzędach rodzinnych czy różnorodnej kuchni. Największą różnicę - diametralną - dostrzec można między Afryką Północą i tą mniej znaną, bardziej dziką. Afryką Środkową i Południową.
Dlatego w rzeczywistości istnieją dwie Afryki. Mnie osobiście bardziej fascynuje dzikie Południe, aczkolwiek wybrzeże jest równie ciekawe. Z różnych względów. Przenieśmy się do pachnących morską wodą krain, muzyki granej na instrumencie o jednej strunie i śpiewów kolorowo pomalowanych szamanów.
Maroko. Żyją tu od półtora tysiąca lat Arabowie. Mieszkańcy w każdej wiosce tego kraju trudnią się przede wszystkim hodowlą wielbłądów, jest to też ich główny środek transportu po wyschniętych i prawie niewidocznych drogach. Każdego napotkanego gościa, niezależnie od rasy i pochodzenia zapraszają do swoich pustych domów, aby skosztował mocnej afrykańskiej herbaty. Na podłodze leżą wygniecione maty, a w rogu stoi czajnik na glinianym małym palniku. Podsyca go matka rodziny, zawsze ubrana w wielbłądzią skórę. Niegrzecznie odmówić im gościny, a po herbacie? A po herbacie zawsze można udać się parę metrów dalej i uzyskać dostęp do Internetu...Zawiodą się turyści, którzy chcieliby poznać kulturę nietkniętą ręką współczesnej techniki. Jednakże nie wszędzie na szczęście możemy zaobserwować takie zjawisko, nie w Mali.

Mali. Była kolonia francuska, czego pamiątką jest obowiązujący tu język francuski, jako urzędowy. Z urodzinami dziecka wiąże się wielka uroczystość, która nie może się nie odbyć. Zaraz po porodzie matka z dzieckiem udaje się do swojego domu rodzinnego, gdzie będzie mieszkać przez trzy miesiące. Razem z rodziną codziennie będą słuchać muzyki granej na strunowym instrumencie. W tym czasie ojciec przebywa po za swoim domem, w którym o świcie marabuci - islamscy duchowni - odprawiają modły, następnie męscy znajomi ojca zbierają się tam i grają w karty aż do południa, bez gospodarza. Wieczorem przybywają starsze kobiety i razem z mężczyznami konsumują pieczoną kozę. I tak przez kolejne kilkanaście dni... Impreza trwa. Równie ciekawie jest w sąsiednim państwie.

Niger. Tamtejsi mieszkańcy to ludzie Pustyni - Nomadzi. Rodzą się w namiotach, żyją hodując wielbłądy i umierają na gorących piaskach. Nie mają pieniędzy, ale za to czas, czego nam Europejczykom tak ciągle brakuje. Przekroczyć granice Nigru nie jest trudno. Jest to po prostu wyschnięta rzeka, bez kontroli paszportowej, bez wiz i bez pieczątek. Kilka kilometrów dalej miasto Amarasigne. W przydrożnym sklepiku można zamówić jedynie danie składające się z kilograma ryżu, fasolki i przy dobrych wiatrach ktoś nam poleje to wszystko olejem. Kilka kroków dalej znajdziemy krawca. Jego doświadczenie pozwala mu szyć wszystko, czego klient sobie zażyczy.

Niestety, Niger to też państwo o dużym współczynniku zachorowań na AIDS, ale ludzie radzą sobie z tym problemem według plemiennych tradycji i wierzeń. Kobiecie oskarżonej oczary dają do wypicia wyciąg z trującego drzewa. Jeśli przeżyje, znaczy, że jest niewinna. Ciekawy sposób. Niewinności można dowieść też wkładając rękę do rozgrzanego oleju, jeśli człowiek się nie poparzy, jest czysty... Pomysł równie dający wielką szansę na swoją obronę. Według wierzeń ludowych AIDS jest wynikiem rzucenia przez kogoś złego uroku i tylko szaman może je wyleczyć. Niestety choroba ta doświadcza coraz większej liczby ludów Czarnego Lądu i powoduje śmierć całych plemion, z którymi odchodzi także ich wspaniała kultura.

Ale dzięki plemionom naprawdę odosobnionym i żyjącym tylko i wyłącznie w swoich społecznościach, tradycje przechowają się jeszcze miejmy nadzieję setki lat. Tradycje, które nie zostawią po sobie t-shirt`ów, czapek z daszkiem  i butelek po Coca-Coli.

Maciej Latos
19.01.2010

Penelopa i Odyseusz

Ty jesteś słynną suką
ja, wiernym psem

Rozbijasz się po morzach
budując legendę

Scyllą, a potem Charybdą
wciągasz biały wynalazek Lotofagów

Na twej tratwie rozbrzmiewa syreni śpiew
z cyklopich głośników

A ja
wierszami wyszywam twój całun
a potem je palę
by dać Ci dzień
kolejny dzień
jeszcze jeden dzień

Patrzę na horyzont i szukam dumnych żagli
naiwnie

podejrzewam, że zabalowałaś u Kirke na dłużej

Tomasz Gontarz

Zdjęcia - Ada Szymańska


poniedziałek, 21 marca 2011

Kazimierz Dolny


„ Kazimierzu nasz, ty coś w sobie masz, Ci zostawią serca, którym szczęście dasz”. Marek Grechuta

Kazimierz Dolny jest idealnym miejscem do spędzenia weekendu, także tego zimowego. Zasypany śniegiem rynek, oraz spowite białym puchem drzewa i wąwozy tworzą prawdziwie baśniowy świat. Zimą Kazimierz Dolny przeobraża się i ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Oblicze małego, cichego, zaspanego miasteczka, w którym bogata historia miesza się z monotonną codziennością. Jest to najlepsze miejsce do wyciszenia się, nabrania oddechu i spojrzenia z dystansem na sprawy, które tylko z pozoru wydają się być ważne. Niesamowitość tego miejsca jest zauważalna na pierwszy rzut oka.


Przepiękne kamieniczki, spichlerze, wąwozy, urokliwe kawiarenki, Klasztor OO.Franciszkanów, Fara, Góra Trzech Krzyży, zamek z basztą, kamieniołomy to największe atrakcje tego miejsca, choć nie wszystkie. Nieopodal Kazimierza znajduje się artystyczna wieś- Męćmierz, a po drugiej stronie Wisły - magiczne miasteczko Janowiec, w którym to znajduje się zamek Firlejów. W Janowcu warto zajrzeć do Maciejowej chaty i skosztować pysznego jedzenia, popijając dania wspaniałą Maciejową wodą.


Ciekawym obiektem do zwiedzenia jest mijana często przez turystów szkoła przy ulicy Lubelskiej, zbudowana przy nieistniejącym dziś cmentarzu żydowskim. Na miejscu cmentarza znajduje się obecnie boisko przyszkolne. Gdy pada deszcz z rozmiękczonej gliny czasami wyłaniają się ludzkie kości. II Wojna Światowa nieodwracalnie zmieniła oblicze Kazimierza. Przed wojną Żydzi stanowili około 50% ludności tego miasta. Wojnę udało się przeżyć tylko jednemu z nich. Chcąc lepiej zrozumieć historie tego miejsca warto wybrać się na Czerniawy,w miejsce żydowskiego kirkutu, gdzie znajduje się lapidarium, zbudowane z macew nagrobnych, wykorzystanych przez Niemców w czasie wojny do budowy chodnika.


Zimą tłum turystów znika, gwar i tłok przenoszą się do większych miast i właśnie wtedy Kazimierz Dolny odsłania swoje tajemnice.
W Kazimierzu Dolnym znajdziemy ciche, przytulne knajpki, gdzie zmarznięci możemy raczyć się grzanym winem z goździkami lub herbatą z rumem. Szczególnie polecam kawiarnie znajdujące się w rynku m.in. Galeria, U Radka, czy Rynkowa – nasycone tysiącami ludzkich losów, rozmów i spektakularnych wydarzeń powiązanych z działalnością artystów związanych z Kazimierzem. Kawiarniane opowieści, z czasem przeobrażające się w legendy, których jest nie mało w historii tego miasta, tworzą niespotykaną gdzie indziej atmosferę. Na ich ścianach można podziwiać obrazy i malowidła ścienne znanych malarzy m.in. Franciszka Starowieyskiego ( U Radka). Warto także wstąpić do herbaciarni U Dziwisza na ulicy Krakowskiej, gdzie miłośnicy czaju, na pewno znajdą coś dla siebie.



W Kazimierzu Dolnym jest bardzo wiele galerii autorskich, gdzie wystawiają swoje prace malarze, rzeźbiarze i graficy. Spacer po galeriach, jest podróżą po różnorodności stylów w jakich przedstawiany jest Kazimierz. W klasztorze OO. Franciszkanów znajduje się wizerunek Matki Boskiej Kazimierskiej z 1600 roku, który należałoby zobaczyć nie tylko z pobudek religijnych, ale także ze względu na piękno tegoż obrazu. W Kamienicy Celejowskiej, znajdziemy dzieła malarskie wielkich kazimierskich mistrzów wchodzące w skład stałej ekspozycji; „ Kolonia artystyczna w Kazimierzu Dolnym XIX-XX w.”. Po zmroku, warto przejść się ulicą szkolną wzdłuż wyschłego Grodarza podążając w stronę Wąwozu Korzeniowego, gdzie granica między jawą, a snem zaciera się. Dla żądnych wrażeń zapaleńców istnieje możliwość zorganizowania kuligu z pochodniami, kończącego się ogniskiem i zabawą do białego rana.



Do Kazimierza Dolnego można dojechać bezpośrednio z Warszawy, busem, który odjeżdża z Al. Jana Pawła II. Zimą nie powinno sprawić nam też problemu znalezienie noclegu. Trudności ze znalezieniem miejsca do spania zaczynają się wraz ze zbliżającym się Sylwestrem, który jest tu obchodzony bardzo hucznie. W ostatnim dziesięcioleciu Kazimierz został komercyjnie skolonizowany i dziś bardzo trudno jest poczuć klimat jaki panował tu przed laty. Najlepszym okresem, do przybliżenia dawnego kolorytu tego miejsca, jest właśnie zima. Można wtedy poczuć nastrój, który towarzyszy temu miastu od setek lat i przyciąga artystyczne dusze spragnione natchnienia, jakie daje im kazimierskie niebo.

Gabriel Kayzer

niedziela, 20 marca 2011

Studia



          K. otworzył oczy i rozejrzał się dookoła, tak jak mają to w zwyczaju krety wychodzące na powierzchnie. Minęła niemal godzina od momentu, gdy wyłączył budzik w komórce i rzucił ją za łóżko. W rozchylone usta wetknął ukraińskiego Camela i po paru zaciągnięciach rozbudził się do końca. Przeciągnął się i włączył radio, następnie spojrzał na wiszący na ścianie zegar. „O kurwa zaspałem !” – krzyknął, po czym  szybko  zaczął przygotowywać się do wyjścia. Zjechał windą i jak co dzień pomachał ręką do wszechwiedzącego oka kamery, wiszącej przed klatką. Popędził do metra, przeskoczył przez bramkę i wpadł w tłum pchający się do drzwi jednego z wagonów. Sygnał. Drzwi zatrzasnęły się, niesamowity ścisk. Założył słuchawki na uszy i włączył iPoda. Muzyka, sprawiła, że poczuł się pewniej. Wyjął z torby gazetę, którą dostał na przejściu dla pieszych i zaczął ją czytać. Podróż minęła mu nie zauważenie.                       
                                                                                                
     Biegiem przez Nowy Świat. 

          K. wpada zziajany do Sali. „Przepraszam za spóźnienie” – rzuca, po czym podpina do laptopa pendraiwa z zapisaną na nim prezentacją multimedialną; „Społeczeństwo obrazkowe i jego konsekwencje”. Do laptopa podłączone są głośniki i rzutnik. K. przyciemnia w sali światło i przez mikrofon referuje swoje racje. Studenci zapisują jego słowa w zeszytach. Niektórzy używają do tego laptopów, palmptopów, czy smartphonów. Chłopak w drugim rzędzie udając, że robi notatki, układa na laptopie zdjęcia z wczorajszej imprezy, jednocześnie odpisując na gadu niedawno poznanej dziewczynie; „Jestem na uniwerku – straszne nudy L. Wybrałaś jakiś film na wieczór? J”. Bezprzewodowy Internet jest dla niego dobrodziejstwem i wybawieniem od nudy, bo cóż by on począł na zajęciach przez te półtorej godziny. „Dziękuje za uwagę” – mówi K. i kończy referat.                  
                                           
     Kolejne ćwiczenia odbywają się w innym budynku, więc K. musi podejść.

          Na zajęciach K. z nudów zapisuje złote myśli i zdobi rysunkami blat ławki. Spogląda na monitor komputera kolegi obok, który po lekturze wiadomości na Onecie, ma dylemat czy pograć w FIFE, Need for Speeda czy ułożyć pasjansa – wybiera FIFE ‘10. Dobrze mu idzie. Gra w finale Ligii Mistrzów Interem Mediolan z Realem Madryt. Niecałe osiem minut do końca meczu, a Inter wygrywa z Realem dwa do zera. Spacerujący po sali doktor podchodzi w kierunku gracza, ten szybko wychodzi z gry i otwiera Worda. Jest wkurzony – nie zdążył zasejwować. Studentowi K. głośno burczy w brzuchu. Niebieskooka brunetka zaciekawiona hałasem, zalotnie uśmiecha się do niego. Lekko zmieszany, nieśmiało odwzajemnia uśmiech. „Ile jeszcze ?” – szepcze sam do siebie. Ćwiczeniowiec prosi o zrobienie listy mailowej uczestników zajęć, aby mógł im przesłać materiały na następne zajęcia. Miał je zostawić na Chomiku, którego ostatnio założył, ale ktoś go zablokował.    
                                            
     Okienko.

          K. leci coś zjeść do KFC, ponieważ śniadanie, zjedzone na szybko w domu, składało się z jednej parówki i kromki chleba. Na deser kawa i Snikers z automatu. Kawa popłuczyny, ale grunt, że coś z kofeiną i słodkiego. Spotyka znajomych, którzy dziś już skończyli zajęcia. Idzie z nimi na piwo do Harendy. Rozmowa się nie klei, papierosy kończą, a pustych minut przybywa, więc śpieszy na wykład. Na wykładzie zasypia, aż odciska mu się na czole bluza, którą podłożył pod głowę. Seminarium, przeleciało mu na analizowaniu portretu psychologicznego koleżanki z ostatniej ławki.                                                                     
     Ostatnie ćwiczenia.

          K. dostaje SMS-a: „Wpadniesz na domówkę? Jak tak, to weź jakieś alko! pozdro”. Profesor patrzy karcącym wzrokiem na K., gdyż sygnał z Kill Billa przerwał jego tyradę. K. przeprasza i wyłącza dźwięk w telefonie. Pod ławką odpisuje, że przyjdzie. W głowie układa plan działania na dziś; „przejrzeć książkę kupioną na Allegro, sprawdzić grono, aplikacje na facebooku i gmaila, czy nie ma nowych wiadomości”. Powoli jednak odpływa. Wpada w stan błogości, w której jego świadomość jakby łączy się z kosmosem, czas przestaje istnieć, a myśl przenikała wszystko i zanurza się w nicości, odrzucając dotychczasowe jestestwo. Jednak złudzenie wiecznego przebudzenia, torującego drogę do nirwany, mija tak szybko, jak przyszło owocując dodaniem do planu dnia kolejnego punktu; „zadzwonić do babci ze skypa”. Tak mijają kolejne zajęcia. 

     K. spożywa kebab w małym obskurnym lokalu i wraca do mieszkania.

          Działa według sporządzonego planu, po czym zaczyna szykować się na imprezę. Włącza tvn24 i sprawdza co nowego na świecie. „Śliskie chodniki zmorą Polski”. Otwiera zimnego Lecha i rozkoszuje się jego smakiem. „Wypadek pod Piotrkowem utrudnił ruch samochodowy na odcinkach …”. Wchodzi pod prysznic. „Czterdzieści sześć osób zginęło w zamachu samobójczym w Iraku”. Wyciera się ręcznikiem i dopija piwo. „Pod lawinami błotnymi w Chinach zginęło tysiąc dwieście osób, ponad czterysta uważa się za zaginione, a dwa miliony ludzi nie ma dachu nad… ". Wyłącza telewizor, ubiera się, skrapla perfumami i wychodzi. W osiedlowym markecie kupuje 0.7 Wyborowej i cztery piwa w puszcze.

     Podjeżdża autobusem parę przystanków.

          Na dwunastym piętrze mokotowskiego wysokościowca domówka powoli się rozkręca. Sześciu mężczyzn i cztery kobiety, w tym jedna lesbijka. Dysproporcja widoczna na pierwszy rzut oka. Jakiś chłopak przywiózł z Holandii „ Pawerplanta” i wszystkich częstuje. K. odmawia, mówiąc, że nie lubi mieszać zioła z alkoholem. Gospodarz wyjmuje szisze przywiezioną z Tunezji i nabija do niej jabłkowy tytoń. Palą, piją, gadają, sprzeczają się i śmieją. Kobiety czują się adorowane, a mężczyźni kokietowani. Co rusz ktoś podchodzi do komputera i zmienia piosenkę, wpisując na wrzucie nazwę utworu, który sam lubi i innym też może przypaść do gustu. Po pewnym czasie wszyscy głodnieją, a w lodówce znajduje się tylko roczne leczo. Postanawiają zamówić coś do jedzenia, a przy okazji urządzić konkurs na najsmaczniejszą pizze. Zamawiają więc pizze z Dominium, Pizza Hut i Tele Pizzy. Po burzliwej dyskusji, odżywa złota demokracja, podkreślona „liberum veto” studenta filozofii, który zdejmuje koszulkę, własną piersią broniąc jakości swoich kubków smakowych. Impreza wchodzi na kolejny poziom, docierając do finału każdej domówki, czyli youtuba.   Rywalizacja na całego, kto puści ciekawszy, śmieszniejszy i intrygujący filmik. „Weź zmień na coś innego, to jest takie sobie” – rzekł chłopak o luźnym sposobie bycia, dając innym do zrozumienia, że osoba, która puszczała do tej pory filmiki jest passe. Youtubowy DJ musi więc zrobić miejsce dla kolejnej osoby, która już naciska na niego: „Poczekaj, teraz ja coś puszcze”. Dziewięć par oczu wpatrzonych w monitor, a raczej siedem, gdyż niedawno powstała para zniknęła gdzieś, rozpłynąwszy się w niebycie jasnej, warszawskiej nocy.    

     Puste pudełka po pizzy walają się po podłodze. Egzystencjalne rozmowy balkonowe cichną, powoli dobiegając końca.

          Niektórzy są jeszcze trzeźwi, ale to wyjątki, potwierdzające regułę, w której większość osób unosi się kilkanaście centymetrów ponad dywanem. Jedni śpią, drudzy jeszcze dyskutują, inni żegnają się, po czym wracają do domów metrem, nocnym autobusem lub taksówką (ci bogatsi). K. rzuca „Do widu”, i wraca do domu piechotą. Droga dłuży się, świat dookoła wydaje się nieciekawy. Wyjmuje więc komórkę i włącza GPS. Wpatruje się w ekran telefonu i idzie, prowadzony do celu głosem Krzysztofa Hołowczyca. „Za 100 metrów skręć w prawo”. Posłusznie poddaje się temu głosowi. Po szaleńczym rajdzie dociera pod klatkę bloku w którym mieszka. Wbicie kodu w domofonie sprawia mu lekkie trudności, ale za trzecim razem pokonuje – wyrosłą mu na drodze – przeszkodę. Wchodzi do mieszkania. Rozbiera się. Uśmiech spowija jego twarz. Dziś nie musi nastawiać budzika, jutro jest sobota. Wreszcie się wyśpi. Budzi się koło 13. Jest piękne piątkowe popołudnie.