czwartek, 8 grudnia 2011

Piotr Kowalczyk - Wariacje na temat Wojaczka



                                         Asi D.  

Mając takich oponentów jak GHJP,
Brak czasu, pustą przyszłość - tutejszą wolną śmierć,

Samotność i zmęczenie, niechęć jednej pani,
Znaczonymi kartami z ludźmi ciągłe granie,

I własną mordę wredną, pochodzenie nie to,
Brak na powyższe lekarstwa (no bo jak i skąd),

I obowiązek nadziei, i naiwność snów,
Aż zanadto mam ziemi, by kopać własny dół.

Na plecach noszę odciski - to tobołek mój
Co na supły zaplątany niczym mózgu zwój.

To może moja gwiazda już wpada do rzeki,
To może moje słońce gaśnie w kroplach ścieku.

Wypijmy za pomyślność, za obojętność spraw,
Która mówi oczom - milczcie, językowi - krwaw.

[ Poniedziałek, 5 grudnia, po konferencji]

środa, 26 października 2011

Zazdrościłem mesjaszom

Zawsze zazdrościłem mesjaszom
Tego świata, bo nie przez palce,
A przez dłonie na słońce patrzyli.
Nie muszą trudzić się tym wszystkim
Od czego skóra cierpnie na ziemi.
Bo i po co, kiedy dokładnie widzą
To, co nie jest dla oka dostrzegalne.

Pośród ponurych zniczy rozbawione
Tańczą baloniki, śmiejąc się wesoło.
A wszystko okraszone krwią świętych
Na ziemi żyznej w sarkofagi.
Nazwaliby to festynem żywych dla zmarłych.
Tak, zawsze zazdrościłem mesjaszom.

Marek Mysłek

piątek, 21 października 2011

Ulotki Wstydu


Przechadzając się po ulicach Warszawy nietrudno natknąć się na ulotki agencji towarzyskich, wetknięte za wycieraczki samochodów. Również chodniki w centrum miasta pokryte są dziesiątkami ulotek  konkurujących ze sobą domów publicznych.
  Zjawisko to nie budzi niczyich protestów. Prawdopodobnie jest to spowodowane tym, że większość mieszkańców miasta zaczęła traktować „seks-ulotki” jako część warszawskiej panoramy.
Proceder epatowania treściami na wskroś pornograficznymi, przekraczającymi granicę moralności i dobrego smaku, deprawuje jednak nie tylko osoby dorosłe, ale przede wszystkim dzieci i młodzież.
„Seks-ulotki” sugerują, że traktowanie swojego ciała niczym towaru nie jest niczym złym, a wręcz pożądanym. Brak reakcji władz na ten proceder powoduje zaś,  że społeczeństwo oswaja się z tym zjawiskiem i zaczyna traktować prostytucję oraz oferowanie usług seksualnych za coś zupełnie normalnego.
Zastanawiający jest jednak brak reakcji organizacji przeciwdziałających handlowi żywym towarem oraz środowisk walczących o prawa kobiet. „Seks-ulotki” umożliwiają bowiem sutenerom i stręczycielom pracę w białych rękawiczkach. Wiadomo bowiem nie od dziś, iż to zazwyczaj nie kobiety same organizują agencję towarzyską, zwaną potocznie ”burdelem”, lecz robią to mężczyźni, wykorzystujący kobiety w najgorszy z możliwych sposobów.



W 2012 roku Warszawa będzie gościć dziesiątki tysięcy kibiców z całego świata. W tym samym czasie do Polski przyjedzie również wiele prostytutek z całej Europy. Pokazywanie takiego wizerunku stolicy zagranicznym gościom, zwłaszcza wtedy, gdy oczy całego świata będą skierowane na Polskę nie przysporzy nam chluby.
Środowiska feministyczne na Ukrainie od dawna walczą o to, żeby podczas Mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 r., nie zszargać honoru  tego państwa i jego obywateli,  poprzez publiczne ujawnianie rozprężenia moralnego oraz przedmiotowego traktowania kobiet. Niestety, polskie feministki nie traktują tego tematu poważnie, zastępując go hasłami, które często z dobrem kobiet nie mają nic wspólnego. 
Nasze władze także nie dostrzegają problemu nie robiąc nic, aby przeciwdziałać procederowi „handlu żywym towarem” i traktowaniu kobiet jak przedmiotów, służących jedynie do zaspokajania seksualnych potrzeb mężczyzn. 
Godność człowieka jest jedną z podstaw, na których budowana była Unia Europejska. Wyraźnie jednak widać, że wbrew wzniosłym założeniom Unii godność człowieka traktowana jest dziś jako instrument polityczny, który swobodnie wykorzystuje się dla  partykularnych interesów i korzyści. Dostrzegalne jest także jawne wycofanie się instytucji państwowych z obszarów, które przez wieki stanowiły domenę państwa. Państwo polskie pozostawia społeczeństwu samowolę, zapominając o tym, iż bez udziału pewnych norm, wolność bardzo szybko może przerodzić się w anarchię, a jej negatywne skutki ponosić będzie całe społeczeństwo, a więc i państwo. Tak jest też w  przypadku niekontrolowanego działania organizacji handlujących usługami seksualnymi kobiet i milczącego przyzwolenia państwa na ten proceder.
 Po macoszemu traktowane jest również zjawisko reklam wielu produktów, których atrakcyjność i rzekomo wysoka jakość bazuje na nagości i nachalnej seksualności. Reklamy te nie są w żaden sposób związane z bielizną czy kosmetykami. Nagie albo skąpo odziane kobiety występują w reklamach olejów napędowych, zakładów wulkanizacji, czy dachówek. 
Staliśmy się zakładnikami wolnego rynku, który rządzi się własnymi prawami. Jesteśmy na co dzień bombardowani podtekstami seksualnymi lub zupełnie jawnym nawiązaniem do seksu, szczególnie w reklamach, ulotkach i środkach masowego przekazu. Przyczyna jest prosta – seks lepiej się sprzedaje i jest łatwo zauważalny. Powinno się jednak zabronić epatowania seksualnością w reklamach towarów lub usług,  które nie  są  z seksem związane. Wszystko jest kwestią dobrej i przemyślanej legislacji, która mogłaby odbudować nadszarpniętą godność kobiet, a także wpłynąć na to, by wartość kobiet postrzegano przede wszystkim  w oparciu o posiadaną przez nie wiedzę i umiejętności, a nie przez pryzmat wyłącznie ich urody i atrakcyjności seksualnej.
Niestety, postrzeganie kobiet jedynie jako obiektów seksualnych pragnień,  staje się coraz bardziej powszechne w polskim społeczeństwie. To, co parę lat temu wzbudzało szeroką dyskusję i sprzeciw, dziś stało się niebudzącą niczyich protestów normą. Powszechne znieczulenie i przekraczanie coraz dalszych granic moralnych oraz brak dobrego smaku świadczy zaś o niedojrzałości społeczeństwa, a przede wszystkim jego elity.
 Promocja grzechu nie napotyka żadnego oporu. 
Propagowanie seksu, wyuzdania, pornografii, odrzucenie wszelkich wartości moralnych przez emitowanie w telewizji po godzinie 23.00  filmów pornograficznych oraz filmów pełnych wyszukanej przemocy -   jest tego najlepszym przykładem. To samo dotyczy pism plotkarskich i młodzieżowych - na ich  tylnych stronach można dostrzec reklamy filmów i gier pornograficznych, które dzieci bez problemu mogą ściągnąć na swoje komórki.
 Ktoś może powiedzieć, że takie same rzeczy można znaleźć bez problemu w Internecie. Czy alkoholu i narkotyków dziecko także nie może znaleźć poza legalnym obiegiem?
Pokłosiem braku nadzoru państwa nad tymi zjawiskami jest obniżenie się wieku inicjacji seksualnej wśród młodzieży, a także spłycenie relacji damsko - męskich do aspektu cielesności.
  Zadaniem dojrzałego i odpowiedzialnego społeczeństwa oraz państwa jest zapobieganie zjawiskom, które godzą w powszechnie uznane wartości i  które stanowią jednocześnie element destrukcyjny w sferze moralności, wychowania, odpowiedzialności i stosunków międzyludzkich. Jest to ważne szczególnie dziś, gdyż ludzie coraz częściej utożsamiają prawo z moralnością. Wszystko więc, co jest dozwolone przez prawo traktują, jako niegroźne, a nawet dobre, co było szczególnie widoczne w przypadku dopalaczy.
  Problemem Słowian, a więc i Polaków jest ślepe naśladownictwo zachowań i obyczajów narodów zachodnich. Bierzemy z zachodu wszystko, bez względu na to, czy jest to dobre czy złe.
Może wreszcie przydałoby się trzeźwe podejście do pewnych spraw i wypracowanie własnych rozwiązań, które ustrzegłyby  nasze społeczeństwo od ślepego naśladownictwa Zachodu. Potrzebne jest stworzenie takich wytycznych i wzorców, które propagowałyby postrzeganie człowieka jako podmiotu, z którego emocjami i uczuciami trzeba się liczyć, a nie jako przedmiotu i towaru na sprzedaż.





Rozmieszczanie „seks-ulotek” powinno być traktowane jako rozpowszechnianie amoralności; tudzież jako zaśmiecanie przestrzeni publicznej albo naruszanie przestrzeni prywatnej, jaką  stanowią samochody. Najlepszym rozwiązaniem tej kwestii byłby zakaz umieszczania w przestrzeni publicznej treści propagujących rozwiązłość seksualną i moralną. Wszystko zależy jednak od umiejętnego zdefiniowania problemu i stworzenia właściwego prawa oraz konsekwencji odpowiednich służb w egzekwowaniu ustalonych norm prawnych.
Na osoby roznoszące reklamy agencji towarzyskich czy „seks-ulotki” należałoby nakładać wysokie mandaty. Szczególnie wysokie kary pieniężne powinny płacić osoby  zostawiające takie reklamy i ulotki  w miejscach publicznych w pobliżu przedszkoli i szkół, gdzie mają do nich dostęp dzieci i młodzież. Mogłoby to jednak  przynieść pożądany skutek tylko wtedy, gdy kary te będą odpowiednio wysokie i stanowczo egzekwowane. Agencje towarzyskie, dzięki dużym zarobkom i nie słabnącemu popytowi mogą bowiem wkalkulować mandaty w cenę świadczonych przez siebie usług.

Gabriel Kayzer

środa, 5 października 2011

Czy można...

Czy można umrzeć od nadmiaru miłości?
Wybuchnąć jak przeciążony reaktor atomowy
Lub złamać się niby deska pod ciężarem umiłowanej osoby

Czy można zginąć w uścisku czułości?
Jak królik co kark mu bezwiednie skręca
Chłopczyk malutki w ramionach niewinności

Czy można urzeczowić kogoś z serca?
Uczynić go swym niewolnikiem
W imię zazdrości i prawdziwej jedności

Czy można utopić człowieka w morzu własnych łez?
Jeżeli jednak potrafi pływać
Mógłby nas uratować w tonącej chwili

Czy można pisać wiersze na pergaminie własnego ciała?
Wiedząc że brzydzą i trują innych
Bo ze słów krwawych wśród trzewi są składane

Czy można odstąpić kobiety?
Przyjacielowi nie znającemu jej zapachu
A gdy ten wywietrzeje upomnieć się o jej ciało

Czy można wyprzeć się spełnionych życzeń?
Misternie składanych w godzinach słabości adresata
I zburzyć cierpliwie wznoszony zamek z piasku

Czy można w trzeźwości przebaczyć cierpienia?
Zadane nam przez braci
Do których wracamy tylko w stanie upojenia

Czy można móc bez woli czynienia?
Być podobnym przerażonemu rozbitkowi
Dryfującemu na resztkach statku bez imienia 

Czy można...
Maciej Jastrzębski

piątek, 30 września 2011

Dziecięca zagadka - Maciej Jastrzębski

Sunie dwurogi, goniec jednonogi
Jak kropla drżąca, na płaszczyźnie stali
Umyka czynnikom, nieuniknionym
Brutalnej koniunkcji, kamienia z ciałem

Sili się ślimak, choć siły już nie ma
Chodnik tak długi, wciąż długi zbyt wiele
Za wolno się spieszy, biedne stworzenie
Ucieka śmierci, zawisłej już nad nim



Nadyma się ślimak, ciężar go ła
                                                -mie

Pęka jak bąbel, wykwitły z zarazy
 
         dż
M  aż          mu nogę, niby młot żelazny
  i          y

Dziecięcy,
               różowy,
                           kalosz gumowy



Pierwotne myśli - gęsty kadzideł dym
Otumaniają, nagłą ciekawością
Świeżą i dziką, wolą rozpoznania
Życia i śmierci
Powinowactwa kamienia z ciałem

A oto zagadka!
Czy to jeszcze ślimak
Czy już chodnik brudny?
Zgadnijcie sami

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Aleksander Szczerbiński - Dlaczego nie anioł?

Dlaczego nie anioł? 

Trzeba wstąpić w kamień, w drzewo, w wodę, w szpary furty. Lepiej być skrzypieniem podłogi niż przeraźliwie przeźroczystą doskonałością.
Zbigniew Herbert

Tańcząca nazistka. Ruch prawie doskonały, bo wyzwolony z ciasnej klatki czterech sztywnych linii, zmieniający niezborną wibrację w łagodne falowanie, zginający się ostrzem swej szpicy ku niebu, a potem opadający ze spokojem morskiej fali bijącej o brzeg, zostawiający na pożegnanie zmysłom aromat świeżej piany. Wszystko to zbite w nerwową, rozedrganą formę, każdym zdaniem krzyczącej o niesprawiedliwości własnego stłoczenia. Czarne włosy, czyli burza chwiejąca drzewami, ciemny miąższ gleby, zgniatany uciskiem i wychodzący na powierzchnię, pachnący po deszczu. Oczy, zdaje się, ciśnięte celnym rzutem w samą podstawę czaszki, niby niczego nie rozumiejące, ale z każdym podrzutem ciała kurczowo trzymające się tej cząstki świadomości, jaka została im dana.
Jeżeli mówię, że jej biodra były jak ogień, to znaczy, iż posiadały ten sam instynkt, co płomień wirujący na wietrze, kierujący się skrętem tam, skąd płynie dech, choć każda iskra wie, że ten łagodny chłód je wszystkie w końcu zdmuchnie i zabije.
Czasem rozkręcona kula na chwilę się zatrzymywała, wtedy w tej niskiej konstrukcji wszystkie wady urody było widać jak na dłoni. Ale to nigdy nie trwało długo. Linie na nowo przechodziły w drgania, obfitość podwajała, potrajała swoje kształty w przestrzeni.
Patrzyłem na nią. Było na pewno w tym coś ze zwykłego lenistwa, ale także z erotycznego voyeur, biernego gestu starego człowieka, którego nie stać już na wykonanie własnego posunięcia, a już na pewno nie dotknie takiego pędu, bo od razu poparzyłby sobie całą dłoń. Czułem się jak mężczyzna z instynktem posiadacza, jak ktoś, komu zwinięto własność sprzed nosa, a pozostawiono tylko jedną możliwość, cienką niby strużka ulatującego dymu.
Tańczyła do kiczowatej piosenki z lat dziewięćdziesiątych. W tej dekadzie ból i poznanie mieszało się z nieświadomością i radością. Tę ostatnią przyjmowało się z uśmiechem idioty, bo dawała uczucie szczęścia, ten pierwszy odpędzało się jak najdalej od siebie, ponieważ zdawał się nienaturalny. Później, gdy już stało się jasne, jak się sprawy naprawdę miały, z tamtej epoki pozostały tylko otwarte, palące na rany na ciele, wywołujące skurcz cierpienia z każdym dotykiem. Kiedy widzimy odcisk buta w błocie i zdajemy sobie sprawę, że to my jesteśmy ziemią, że to nas wyżłobiono, wtedy nie ma miejsca na odkupienie.
Obserwowałem ją w milczeniu, jak bezwstydnie poddaje się celebracji samej siebie. Myślałem wtedy, ile do tej pory wierszy na ten temat napisano. Miłosz powiedziałby mi dlaczego ona tańczy i jak ona tańczy, Herbert - dlaczego ja z nią nie tańczę. Dlatego też Herbert jest prawdziwszy i bardziej gorzki. Więc taki ma być sens całego mojego myślenia? Po to jestem potrzebny, żeby wiecznie gasić świece zapalane przez innych?
Wyszedłem wreszcie z sali, zamieniając ocean gorąca na wieczorny mróz, idący dreszczem po kościach. Upór więźnia, próbującego ciągle rwać zębami łańcuch, jakim go skuto. Siła ludzkiej pięści wygrażającej chórom anielskim, choć na Ziemi pozostawione zostało coś, co nie przyniesie ani wyzwolenia, ani nawet żadnej nadziei.

piątek, 3 czerwca 2011

Piotr Kowalczyk - Niekończące się opowieści

Niekończące się opowieści
(Jean d'Ormesson, "Historia Żyda Wiecznego Tułacza")

Boy, you're gonna carry that weight,
Carry that weight a long time...
The Beatles

Stwierdzenie, że powieść umarła stało się w opinii literackiej tak rozpowszechnione, zwłaszcza w drugiej połowie XX wieku, iż niemal weszło w banał. Gustaw Herling - Grudziński relacjonując w jednym z wpisów w "Dzienniku pisanym nocą" swoje wrażenia z lektury "Stu lat samotności" receptę na odnowienie gatunku widział w przypomnieniu sobie przez pisarzy o właściwej formie d z i e j ó w człowieka, które miałaby się składać zarówno z pierwiastka realistycznego, jak i baśniowego. Ubiegłe stulecie niewątpliwie obfitowało w wydarzenia, ale skutek tego faktu był dla beletrystyki nieco dwuznaczny: część przynajmniej twórców doszła do przekonania, że tworzenie fikcji literackiej, nie mogącej być czymś ani tak prawdziwym, ani tak skomplikowanym jak życie rzeczywiste jest czymś bezcelowym albo wręcz nietaktownym(dość długo szukano np. odpowiedniego języka dla wyrażenia w literaturze przeżyć terroru nazistowskiego).
Na początku lat 70 w światku literackim doszło do nieco już dzisiaj zapomnianego, ale bez wątpienia ciekawego zdarzenia jakim było opublikowanie we Francji "Chwały Cesarstwa" niejakiego Jeana d'Ormessona, prozaika debiutującego co prawda kilkanaście lat wcześniej, ale nie mającego na swoim koncie do tej pory wybijających się, głośnych osiągnięć. Czym więc wyróżniało się jego najnowsze dzieło? Była to próba stworzenia historii fikcyjnego kraju, wzorowanego głównie na Bizancjum(ale czerpiąca także elementy z dziejów m.in. państwa zachodnio-rzymskiego czy imperium mongolskiego) i wpisania go w świat rzeczywisty. Czytelnik mógł więc obserwować jak kolejne losy Cesarstwa wpływały na kształt prawdziwych państw, jak inspirowało ono sławnych polityków, myślicieli czy artystów. Trzeba przyznać, że pod tym względem autor odwalił kawał dosyć dobrej i przemyślanej pracy, pokazującej jego wręcz fenomenalną wiedzę i umiejętności. Przykładowo, umieszczenie w tekście informacji, jakoby Corneille stworzył tragedię opartą na jednym z melodramatycznych epizodów historii Ormessonowskiej krainy nie wymaga żadnego wysiłku(a nawet zalatuje swoistym samochwalstwem), natomiast zacytowanie fragmentu takiego utworu, z zachowaniem odpowiedniej formy(aleksandryn!) i naśladownictwa stylu to już wyższa szkoła jazdy. Powieść Francuza zaś jest podobnymi perełkami wypełniona po brzegi. Podziw budzi sama kompozycja całości, napisanej w konwencji dzieła historycznego zaopatrzonego w ilustracje i przypisy, a jednocześnie reprezentującą gatunek żywy jeszcze w historiografii zachodniej, który warstwę faktograficzną łączy z prozą eseistyczną i artystyczną(dla przykładu można tu wymienić prace Gibbona, Macaulaya, Renana czy wyjątkowy przypadek, jakim były "Narodziny tragedii" Nietzschego). Dzięki takiemu niezwykłemu ustawieniu twórca może "przemycić" cechy powieściowe do książki pozornie tylko częściowo należącej do literatury pięknej. Fragmenty będące wynikiem chłodnej kalkulacji, przedstawiające możliwe i prawdopodobne procesy dziejowe sąsiadują z wydarzeniami otwarcie fantastycznymi, symbolicznymi. Fakty idą w parze z legendami i mitami. Perspektywę olbrzymiego mitu otrzymuje w finale nie tylko samo Cesarstwo, ale i my sami. "My", to oznacza zarówno czytelnicy z naszymi prywatnymi historiami życiowymi jak i przedstawiciele świata, w którym dokonała sie Historia wielka. Bo panoramę tej ostatniej, rzeczywistej autor także maluje w tle swojego fresku, pokazując recepcję losów cesarza Aleksego. Pozycja, którą stworzył to jakby oryginalna odpowiedź na wspomniane we wstępie dzieło Garcii Marqueza. "Sto lat samotności" było rodzajem eposu metaforyczno - baśniowego, epickim skrótem dziejów Ameryki Łacińskiej. D'Ormesson poszerzył tę perspektywę o całą bez mała ludzkość i nieco ją dokonkretyzował. Wrzucił własny kamyczek do i tak już bogatego ogródka nowej, oryginalnej literatury lat 60(powieść zaczęła powstawać w 1967) inspirowanej kontrkulturą i przemianami społecznymi. Wśród dźwięków jazzu i rocka, krystalizowaniasię radykalnych idei politycznych, realizmu magicznego, na księgarskich półkach ozwał się głos erudyty zagrzebanego w książkach, który niedługo później swój sukces miał uzupełnić szykownym frakiem  Akademii Francuskiej i własnym fotelem tamże.
Teodor Parnicki, wybitny polski postmodernista, autor oryginalnych(wręcz rewolucyjnych) formalnie powieści nazywający siebie "historiomanem" od razu dostrzegł w d'Ormessonie bratnią duszę. Intuicję miał tym trafniejszą, że nie wiadomo było jeszcze wtedy, czy Francuz będzie konsekwentnie podążał drogą swojego ówczesnego sukcesu. Jednak kolejne pozycje, jakie wychodziły spod jego pióra jak "My, z łaski Boga", zbeletryzowane dzieje własnej rodziny czy trylogia poświęcona siostrom O'Shaugnessy pokazały, że jest coś, co rzeczywiście łączy go z naszym rodzimym twórcą. Nie chodzi tutaj o samo podejmowanie tematu historycznego. Raczej o swoisty gigantyzm ontologiczny w tym względzie, przekonanie, że historia jest tak naprawdę jedynym wartym uwagi tematem bo też ona jedna, jednocześnie nieustannie się zmieniająca, a przy tym zawsze zawierająca pewne pierwiastki uniwersalne jest właściwym kluczem do ogarnięcia całokształtu ludzkiej egzystencji, ba! nawet sensu świata jako takiego.
Do takich też haseł nawiązuje dzieło z ostatniego okresu twórczości d'Ormessona, "Historia Żyda Wiecznego Tułacza" wydana w roku 1991 w Paryżu przez Gallimarda, a w Polsce trzy lata później nakładem wydawnictwa Amber, jako część nieco buńczucznie zatytułowanego cyklu "Złota Seria - światowe wydarzenia literackie".  "Literacka konkurencja dla Biblii lub encyklopedia w opowieściach", reklamował wydawca z właściwą sobie przesadą. "Ci, którzy lubią powieści Umberto Eco, polubią i tę.", ocenił młody Jacek Dukaj. Ile z tych pochwał odpowiada prawdzie? I kim właściwie jest tytułowy bohater?
Istnieją co najmniej dwie wersje dotyczące losów Ahaswera, jerozolimskiego Żyda, któremu na swoje nieszczęście przyszło żyć w czasach Jezusa. Jedna z nich mówi, że był jednym z licznych gapiów towarzyszących Chrystusowi podczas drogi na Golgotę. Jak wielu innych kpił z Niego,  gdy jednak zaczął dodatkowo popędzać skazańca, otrzymał dość niezwykłą odpowiedź: "Ja pójdę, ale ty zaczekasz i będziesz czekał dopóty, dopóki nie powrócę." Żartowniś miał się wkrótce zorientować, na czym naprawdę będzie polegać kara za jego złośliwość i głupotę. Obdarzono go nieśmiertelnością, niebędącą wcale cudownym darem, tylko przekleństwem, z tego powodu chociażby, iż dotknięty klątwą nie może nigdzie dłużej zagrzać miejsca. Skazany jest na wieczną tułaczkę bez chwili wytchnienia, bez wiedzy, kiedy nadejdzie jego odkupienie.
Wersja druga zachowuje oczywiście wymiar Chrystusowego wyroku, lecz zmienia nieco pobudki Ahaswera. Ten , zakochany od dzieciństwa w Marii Magdalenie, nie odwzajemniającej mu jego względów, widział jak ukochana kobieta wiąże się(oczywiście nie w takim sensie, w jakim mógł to rozumieć obrażony zazdrośnik...) z nowym "prorokiem", a potem rozpaczliwie stara się o uwolnienie swojego mistrza.  Nie mógł znieść tego faktu. Toteż, kiedy Zbawiciel podczas ostatniej drogi poprosił go o chwilę odpoczynku w jego warsztacie i szklankę wody, wściekły "rywal" kazał Mu iść precz. Właśnie taką wersję jako obowiązującą dla siebie przyjął d'Ormesson. Nie bez powodu, jak będą się mieli okazję przekonać czytelnicy.
Para zakochanych Francuzów, Piotr i Maria spotyka u stóp weneckiego pałacu Dogana di Mare niejakiego Szymona Füssgangera, intrygującego człowieka wydającego się na początku żebrakiem, a który objawia się później jako erudyta i poliglota obdarzony wspaniałym talentem narracyjnym. Wyjawia on wreszcie, że "Füssganger" to tylko jedno z niezliczonych, przybranych nazwisk jakie musiała w ciągu wieków przybrać postać nazywana Żydem Wiecznym Tułaczem. O nim ludzie powtarzali sobie opowieści we wszystkich zakątkach Europy, o nim to pisali Sue, Apollinare i Jan Potocki.
Najnowszy autor spisujący jego dzieje nie próbuje wcale stworzyć powieści o dwu tysiącach lat ludzkiej cywilizacji, taki zamiar od początku przerastałby możliwości pisarza. Zadowala się czymś, co pozornie wygląda na fragmentaryczną kronikę. Ormessonowski Ahaswer/Laquedem/ Füssganger patrzy więc na upadek Jerozolizmy i Rzymu, z Europy opanowanej tymczasowo przez barbarzyńców ucieknie do Azji, gdzie będzie podróżował do Chin i Arabii(jako Ibn Batutta). Gdy powróci na stary kontynent, znajdujący się w pełni średniowiecza, pomoże zmienić kształt epoki w roli towarzysza św. Franciszka z Asyżu i Krzysztofa Kolumba. Nowożytną Francję pozna będąc zaufanym Chateaubrianda i żołnierzem napoleońskim. Z dziejów najnowszych jego kronikarz zadowoli się jednym sensacyjnym epizodem, akcją na lotnisku Entebbe. Jak widać, jest to wybór dość kapryśny. Lecz nie o wagę pojedynczych zdarzeń tutaj chodzi.
Cała ta masa narracyjna rozbita i pogrupowana jest na kilkanaście oddzielnych całości, podzielonych na krótkie rozdziały(najkrótsze mają kilka linijek). Można by je traktować jako oddzielne opowiadania, gdyby nie rozstrzelenie między sobą i logika przeplatanki, jaka je cechuje. Konstrukcja dzieła przypomina duże, ciągle obracające się koło: historia A, historia B, przebitka na Dogana di Mare, historia C, znów Dogana, znów historia A...
Stopniowo zaczyna do odbiorcy docierać, że właśnie te rozmowy Szymona z dwojgiem mających się ku sobie ludzi, bezwiecznego starca z młodymi w rozkwicie życia to tutaj perspektywa najważniejsza, niezależnie od tego jak dobrze napisane i opowiedziane byłyby Ahaswerowe narracje. Trzeba być szczerym: one pełnią funkcję pretekstową. Mógł opowiedzieć akurat te historie, ale mógł wybrać milion innych. Słuchacze trafili na narratora dysponującego skarbcem opowieści przy którym nawet zbiór Szeherezady zdaje się świecić pustkami. Szymon próbuje przekonać młodych, że cały czas słuchają opowiadania o sobie samych. "Żyd Tułacz" to synonim słowa "człowiek". Nie jeden człowiek, bo takowy nie mógłby tego wszystkiego przeżyć. A co gdyby w to nieszczęsne istnienie zebrać całe możliwe ludzkie doświadczenie?...
Taki zabieg odwoływałby się do koncepcji "powieści totalnej" mającej olbrzymie, zasygnalizowane już w tym tekście ambicje poznawcze. Pomysł ten jest, a jakże, wspomniany i skomentowany przez samego Füssgangera, jednak w dość przewrotny, kpiarski sposób.
Za tą całą konstrukcją kryje się bowiem jeszcze coś głębiej. Przeklęty opowiadacz - podróżnik to także w pewien sposób symbol samego pisarza robiącego przed czytelnikami sprawozdanie z dwutysiąclecia literatury(czasem w sposób dosłowny - pyszna jest np. dygresja o pierwszych zdaniach sławnych książek). Tylko jak on, biedak, ma właściwie sobie w takiej sytuacji poradzić? Co nowego powiedzieć? Wszystkie dotychczasowe idee przez wieki albo wygasły albo się przemodyfikowały. Co więcej, w cywilizacji konsumpcyjnej praktycznie każda część kultury może zostać potraktowana jako źródło rozrywki... i niewiele więcej. Nie lubię zbytnio podziału na literaturę "niską" i wysoką"( wydaje mi się zbyt płynny), przyznać jednak trzeba, że w dziedziny prozy realizm magiczny, a po nim postmodernizm zasypał pewne granice. Co ma w takim razie robić autor chcący stworzyć dzieło ważne, mówiące o ludzkiej kondycji w wymiarze nie tylko współczesnym, ale i uniwersalnym? Cóż po artyście w czasie marnym?
D'Ormesson przede wszystkim daje nam odczuć upływ czasu, szczególnie w ostatniej części powieści. Nie tyle za sprawą dłużyzn(choć, naturalnie, pojawiają się fragmenty lepiej i gorzej napisane), co przez maksymalne rozciągnięcie czasu akcji, pokazanie jak największych obrotów "koła" tej historii i jej wiecznego wymiaru, podkreślone poprzez ciągłe powracanie na schody Dogana di Mare. Szymon stara się ująć w swoich słowach jak najwięcej, stara się  w s z y s t k o  objąć. Obsesyjnie analizuje różne aspekty jednej rzeczy, wygłasza sprzeczne ze sobą poglądy. Teoretycznie każda porcja opowieści powinna przynosić coraz to nowe tematy do analizy, lecz gdy Füssganger wraca raz kolejny do autokomentarza, czytelnik ma wrażenie, że podróżnik mówi "coraz to niższe zataczając kręgi". Zahaczył już o tyle spraw, iż zastanawiamy się, co jeszcze może powiedzieć. Ile to jeszcze będzie trwać? "Ludzie mogą przychodzić i odchodzić, ale ja muszę iść wiecznie", głosi jedno z mott powieści. M u s z ę  iść. Dla Ahaswera nie ma żadnego epilogu, zakończenia , monumentalnego finału, ani happy endu. A może inaczej: on widział mnóstwo "cudzych" zakończeń, ale sam nie ma własnego. Nawet gdy leży w ramionach Pauliny Borghese i doznaje wizji, podczas której widzi siebie we wszystkich czasach jednocześnie, ta chwila może się wydawać decydująca, ale to tylko pozory. Naprawdę jest ona tylko  f r a g m e n t e m  wieczności. Kiedy całość jest nieskończona, jeden jej kawałek, nieważne jak doniosły, nie ma znaczenia. Na tym właśnie polega klątwa nieśmiertelności, hosanna bez końca.
Jeszcze słowo o samym prozaiku. Nie wszystko udało mu się tak, jak zaplanował. Tworząc projekt "Wieczność w czasach popkultury" zderzył się z problemem pisarza o klasycznym wykształceniu próbującego nawiązać kontakt ze współczesną publicznością, artysty nieustannie balansującego między Proustem, Eco a Coelho. Wygłaszając ustami Szymona swoją własną filozofię(bądź adaptując elementy cudzej) nie ustrzegł się pewnych płycizn. Są rzeczy umykające jego wyobraźni(nie udało mu się, mimo krótkiej wzmianki, wpisać Tułacza w doświadczenie Holocaustu). Trochę smutne wrażenie robi też wątek związku Piotra i Marii, niepozbawiony śmieszności i infantylizmu, przykro zaskakujący w dziele o takich ambicjach. (D'Ormesson tak w ogóle dość dużo miejsca poświęca sprawom seksu i namiętności, co jest zastanawiające, jeśli zważyć, że całą rzecz pisał będąc już u progu starości. Specyfika narodowa czy może podtekst osobisty?...) Niezbyt imponująco wygląda ani rosnąca zazdrość mężczyzny, ani ciągła egzaltacja kobiety niezwykłym przybyszem. To ostatnie uczucie jest teoretycznie zrozumiałe, w efekcie daje jednak zarysowanie portretu bohaterki jako osoby powierzchownej i pustej.
Nie ma definitywnych zakończeń, to jedna z lekcji wynikających z książki. Ahaswer musi oczywiście wyruszyć w dalszą podróż, autor zadowala się więc (nie gniewajcie się, iż to zdradzam; historia to tylko pretekst, tę naukę chyba też zapamiętaliście? Jeżeli nie, to przeskoczcie po prostu do następnego akapitu.) przecięciem banalnego węzła romansowego. Piotr w finale opuszczony przez ukochaną patrzy na weneckie fale i rozmyśla, o tym, co zdążył mu opowiedzieć człowiek każący się nazywać Żydem Wiecznym Tułaczem.
Niezbyt imponujący koniec, prawda?
Ale kto wie, może i w nim kryje się jakaś prawda...
I never give you my pillow
I only send you my invitations
And in the middle of the celebrations
I break down
Encyklopedia PWN zwykła zamieszczać tabele poświęcone dziełom literatury światowej. W edycji sześciotomowej z roku 1997, pierwszej po przemianach transformacji ustrojowej, dzieło d'Ormessona figurowało jako zakończenie spisu. Akcent iście symboliczny. W następnych wydaniach ktoś wpadł na pomysł na pomysł, żeby dowartościować dzieła literatury popularnej, tak więc lista(dostępna także w wersji sieciowej) doprowadzona obecnie do 2005 obejmuje teraz takie dzieła jak "twórczość" Barbary Cartland czy Magrit Sandemo. To także jest znak czasów.
Niedługo premiera nowej powieści Umberto Eco, "Cmentarz w Pradze." A co będzie dalej? Cóż, jak powiada przysłowie: p o ż y j e m y, z o b a c z y m y ...
Chociaż...




sobota, 21 maja 2011

Jan Kilański - Młodzieniec i jego karzeł

Urodziłem się. Tu.
Wbrew, a czasem nawet, przeciwko sobie.
Tylko dlatego, że nikt mnie tu nie prosił.
Może tylko tak się miało stać?
Chyba tak.
I dlatego jestem,
Sprzeczny,
Struty,
Niebezpieczny dla siebie i innych.
Bo chodzę tu i przeglądam się w kałużach,
A odbicie na falach, wygląda innaczej niż by mogło.
Codziennie kładę się spać taki sam,
A wstaję, zupełnie inny niż poprzednio.
Raz ubogi a raz dziany,
Pochmurny, potem pełen pasji.
Tyle mnie tu, ile na tych kartach.

A w bebachach siedzi karzeł i śpiewa,
O górach wyższych niż widziano.
A jego pieśń, niesie się i wgryza w wielką całość,
Dążąc do niejasności,
Niepewności,
Ale na pewno do czegoś.
W naszych częstych pogawędkach zbliżamy się do siebie,
Ale ja zdecydowanie każę mu jeszcze podrosnąć.

Jan Kilański - Krzyk z ławki

Chowasz się za purpurą i nieśmiałości suknią.
Pośród błądzących, złych i ślepych ludzi,
Tak samo marny jak oni, znalazłem się ja.
Może był to jedynie błysk, moment, niewyjaśnione dźgnięcie,
Ale oczy ujrzały wszą jaskrawość i ostrość.

Ty jesteś Ameryka a ja jestem Europa,
(bez zbędnych skojarzeń, świadczących o słabości).
Wewnątrz miast tysiące, światła, ulice, płaczące matki.
Ktoś gotuje w nas wywar, którego celem jest kipić,
I zalać stoki, formując ciecz w rwące potoki.
To my,
Teoretycznie przeciętni.
To my,
Ruszymy kontynenty,
Zrywając kolejne warstwy posadzek.

poniedziałek, 9 maja 2011

Film niedokończony: wynalazek dla nas niewiadomy...



                Pod koniec II Wojny Światowej w Niemczech zostały odnalezione materiały filmowe, nakręcone przez hitlerowców w warszawskim getcie. Jak się okazało ten niedokończony, bez dźwiękowy film  został nakręcony w celach propagandowych.  Młoda reżyser Yael Hersoński  potrafiła pokazać, jak starali się Niemcy sfałszować rzeczywistość getta warszawskiego, angażując aktorów do inscenizowania wielu sytuacji w getcie i zmuszając Żydów do odgrywania nieprawdziwych scen. Film otrzymał Nagrodę Grand Jury Prize na festiwalu Hot Docs w Toronto w 2010 roku i startował w konkursie głównym na 7. festiwalu PLANETE DOC w 2010 roku.
                Materiały filmowe, odnalezione w archiwum we Wschodnich Niemczech zostały bardzo ważnym dokumentem, przedstawiającym tę historię, która dotychczas nie była ujawniona. Dlaczego hitlerowcy kręcili ten film? Jaki cel miało nagrywanie życia Żydów w getcie warszawskim? Kim byli tamci aktorzy i jaki czekał na nich los po odgrywaniu ról? Tak naprawdę, nikt nie może dać do końca właściwej odpowiedzi. Jednak Yael Hersoński na podstawie tych surowych materiałów stworzyła swój pierwszy pełnometrażowy film, w którym pokazuje całemu światu, jakie okrutne cele mieli Niemcy wobec Żydów.
                Wszyscy wiemy, jakie okropne życie spotkało Żydów w getcie - nędza, głód, brak jakichkolwiek możliwości przetrwania. Ludzie byli otoczeni niemieckimi żołnierzami i polską policją. Każda próba ucieczki była okrutnie karana. Jednak nikt nawet się nie spodziewał, że Żydzi musieli brać udział w kręceniu filmu propagandowego, że ludzie byli zmuszani przez Niemców do odgrywania ról w ich filmie. Głodne kobiety z dziećmi na rękach, biedne dzieciaki, biegające po ulicach i szukające jakiejś kromki chleba, albo patrzące na mięso czy słodycze w sklepach, wychudzeni ludzie leżące na chodnikach i czekające na śmierć – wszystko to było nagrywane. Również Niemcy za pomocą żydowskiego społeczeństwa inscenizowali „bardzo dobre życie” Żydów w getcie. Ładne mieszkania, obiady w restauracjach, bale, pójścia do teatru, a nawet uroczyste pogrzeby – wszystko to było inscenizowane i filmowane, bo w rzeczywistości do takich rzeczy nigdy nie dochodziło w getcie. Jednak celem hitlerowców było przedstawienie kontrastów: biedni i bogaci, głodni i nasyceni. Ludziom kazano grzecznie się uśmiechać i z zadowolonymi twarzami oglądać spektakl, z podniesioną głową omijać zwłoki na ulicach, odgrywać nawet rytuały religijne. Nikt nie miał prawa odmówić pod groźbą śmierci. Dokonywano też wiele prób, żeby otrzymać najlepszy odcinek. A późnej na aktorów czekał ten sam los co wszystkich innych Żydów.
                Bohaterami dokumentalnego filmu Yael Hersoński zostali także właśnie tamci Żydzi, którzy kiedyś przeżyli warszawskie getto oraz jedyny z operatorów Willy Wist, którego wraz z ekipą wysyłano do getta i kazano kręcić te czy inne sytuacje bez jakichkolwiek wyjaśnień. Czyli widzowie mogą usłyszeć komentarzy z obu stron kamery, która kręciła film propagandowy.
                „Na premierze tego filmu na festiwalu w Toronto 2010 roku na sali było około 1000 osób, większość z których byli Niemcy, co było w jakimś sensie zadziwiające. Wychodząc z sali po tym filmie, nikt nie chciał rozmawiać, nikt nie chciał dzielić się swymi uczuciami” – mówi wybitny polski dokumentalista Marcel Łoziński. 
                Film, który został nakręcony w 1942 roku w warszawskim getcie, otworzył nam oczy na nową prawdę, dotąd dla nas nie wiadomą. „Kamerzyści niemieccy odegrali wtedy swoje ważne role. Film miał cele propagandowe, jednak propaganda ta zadziałała przeciwko sobie. Ten film dostarczył nam straszliwy obraz tych czasów, jednak wywołał zupełnie inną reakcję, niż oczekiwaną przez Niemców. To jest opis getta.” – opowiada Pan Łoziński.
Ciężko pisać o tym filmie. Ciężko o nim mówić. Warto go obejrzeć. Bardzo ciężko opisać uczucia, jakie wzbudza ten film, niby one już dawno zagubiły się w przeszłości. Chłodne twarze, chude ręce, zmęczone dusze – dokładnie to zobaczyłam w tym filmie, w filmie niedokończonym. Yael Hersoński jak najbardziej delikatnie podeszła do tego ciężkiego tematu, który doskonale odzwierciedla losy Żydów z warszawskiego getta.
Oksana Baraniuk